Podziel się!
W tym roku wszystko w okresie przedświątecznym było nie tak jak sobie zaplanowałem. Z reguły plany lubią się sypać w najmniej spodziewanym momencie, jednak dobrze jest mieć głowę na karku i adekwatnie do takich sytuacji reagować. Niekiedy jak w kuchni – chcesz ugotować ziemniaki, a dostajesz namiastkę zupy ziemniaczanej (w wersji ekstremalnej – klej do tapet).
Mocno pracowity weekend nad pilnymi projektami i zgłoszone zmiany wywracające sporą część wykonanego już projektu. Bywa.
Tydzień z temperaturą i szklistymi oczyma. Przynajmniej na rozmarzonego człek wyglądał. Wizyta u lekarza i urlop regeneracyjny w łóżku (przynajmniej z dorodną sztuką mięsa we własnej osobie). Niestety miast spędzać święta z rodziną na prawie drugim końcu Polski i przygotowywaniem potraw na wigilijny stół trzeba było zadowolić się czterema ścianami i szczątkowymi ilościami składników. Do tego słupek rtęci dobijający do poziomu lipcowych wartości polskiego lata mierzonych w cieniu i wizja bezkresnego tłumu ludzi robiących zapasy przed trzecią wojną światową skutecznie zniechęciła do wyściubiania nosa poza drzwi mieszkania. Trzeba będzie sobie poradzić.
Ale nie dzisiaj. Przecież człowiek w takim stanie nawet nie ma apetytu.
Parafrazując – mężczyzna nie choruje. On walczy o życie. I coś w tym jest. Każda wyprawa do kuchni to jak uganianie się za zwierzyną łowną w dzikich kniejach. Walczy ze złym światem, swą niemocą o kawałek kanapki.
Najprostszej.
Zjadliwej.
Nastał dzień kolejny.
Widmo śmierci głodowej spoglądającej w oczy i ryk wygłodniałych podrobów zwycięża.
Czas świąteczny trwa. Jeszcze nie wszystko stracone. Może uda się przygotować coś ze wigilijnego repertuaru.
A skoro i tak wszystko poszło nie tak, to może przygotować coś nie tak. Nie żebym był złośliwy. Jednak z tym co ma się na podorędziu dzisiaj nie poszaleję. Parę warzyw, butelka zakwasu buraczanego – kupnego, bo przecież nie plany miałem zgoła inne. Wybór dania wydaje się oczywisty.
Barszcz wigilijny
I to nie byle jaki barszcz. Popsuty, poddany dekontrukcji. Bez żmudnie lepionych uszek, ale za to z innym elementem kojarzonym z tym świętami.
Dekonstrukcja barszczu wigilijnego
Składniki
Krok po kroku
Obrane warzywa korzenne kroimy na średniej wielkości słupki i umieszczamy w niewielkim garnku. Zalewamy niewielką ilością wody tak aby zrównało się z poziomem warzyw w garnku.
Dodajemy czosnek wędzony razem z łupiną, pieprz cytrynowy, liść laurowy oraz gałązkę rozmarynu. Gotujemy na małym ogniu około 25 min (pi razy oko - nie patrzyłem tym razem na zegarek), do lekkiej miękkości.
W razie potrzeby - większego ubytku płynu, dolewamy wody.Dolewamy zakwas buraczany oraz ekstrakt wędzarniczy i gotujemy około 10 minut.
Ugotowane warzywa odcedzamy. Część stałą z wyjątkiem rozmarynu, liścia laurowego i łupiny czosnku umieszczamy w blenderze a odsączony płyn w naczyniu o szerokim dnie.
Warzywa rozdrabniamy na gładką pulpę. W razie potrzeby przecieramy przez sito metalowe o małym oczku. Doprawiamy w razie potrzeby solą wędzoną.
Płyn z gotowania redukujemy do znacznej utraty objętości. Dodajemy solidną łyżkę zimnego masła i ciągle mieszamy do momentu otrzymania jednolitej emulsji. Gdy lekko ostygnie przelewamy do dyspensera do sosów.
Porcje ryby obsypujemy delikatnie solą wędzoną i pieprzem. Obrane krewetki umieszczamy w marynacie składającej się z odrobiny oliwy cytrynowej, soku z cytryny, soli wędzonej oraz pieprzy cytrynowego.
Na rozgrzaną patelnie wlewamy odrobinę oliwy cytrynowej i dodajemy płaską łyżkę masła. Na roztopionym tłuszczu układamy rybę i smażymy około 1,5–2 minuty. Ważna uwaga - ryba nie powinna być prosto z lodówki. Tym razem korzystałem z mrożonego filetu i odczekałem spokojnie aż nabierze temperatury pokojowej.
Obracamy na drugą stronę, dodajemy resztę masła i dokładamy krewetki. Chwilę przesmażamy całość, a następnie tak ustawiamy patelnię, aby cały czas się grzała a nadmiar tłuszczu zebrał się z jednej strony. Dzięki temu możemy podlewać nasze wodne stwory gorącym tłuszczem.
W ten sposób mamy wszystkie niezbędne elementy i możemy skomponować talerz.
W pierwszym wariancie złożyłem danie z wykorzystaniem przegrzebków i prostej sałatki z kiszonej modrej kapusty i bobu. Jednak nie zaspokoiło to mojej estetyki i stwierdziłem, że przesadziłem. Dlatego ograniczyłem ilość elementów do minimum, sałatkę przeniosłem do innego dania a jako garnishu użyłem świeżych i młodych liści szczawiu czerwonego. Skomponowało się idealnie zarówno od strony wizualnej jak i smakowej.
Smacznego!
Leave a Reply